Tribute to Nadzieja

Słuchając kiedyś muzyki tworzonej przez Andrzeja, pomyślałam o dźwiękosferze pamięci. Wróciły do mnie wspomnienia. Urealniły się w dźwiękach, jakby nabierały ciała. To było konkretne miejsce, a w nim konkretna osoba.

            Spędziłam dzieciństwo na wsi. Moją absolutną mistrzynią była ciotka Nadzieja. Nie odstępowałam jej na krok. Byłam gotowa wstawać codziennie o czwartej rano, żeby móc towarzyszyć jej przy porannym udoju, a potem wyprowadzać krowę na łąkę. Czasem pozwalała mi, żebym zrobiła to sama. Byłam z siebie bardzo dumna. Ciotki słuchała się wielka krowa, nerwowa maciora, królicze matki pokazywały jej bez strachu swoje świeżo narodzone dzieci. Słuchała się jej woda w studni i ogień w piecu.

            Ciotka zawsze miała chustkę na głowie, zawiązaną nonszalancko, wysoko. Czasem wieczorem, kiedy kładła się spać, mogłam na chwilę zobaczyć jej siwe włosy zaczesane gładko i związane w mysi ogonek. Chciałam być taka jak ona, mocna, na swój sposób queerowa, bo łączyła w sobie różne energie i korzystała z nich śmiało. Nie była ani trochę dziewczynkowata, nie miała w sobie nic ze świętych rozmodlonych kobiet. Nie była subtelna i delikatna. To był ogień. To była wojna. To była siła. Nigdy nie chodziła do kościoła. W drewnianym domu nie było świętych obrazów. Nie rozmawiałyśmy o tym, ale po latach w pobliskim miasteczku zobaczyłam zburzoną cerkiew. Zaczęłam nasłuchiwać i lepiej rozumieć.  Za twardym i mocnym ciałem Nadziei stały lata trudów, ciężkiej pracy, wojny, biedy. Nie wiedziałam, ale czułam to wyraźnie.

            Pamiętam jej skarby, skrzynię z suknią ślubną, z której powiewały kolorowe wstążki, pamiętam makówki suszące się na strychu – tajemnice Nadziei. Poduszki i pierzyny na łóżkach, a na nich szydełkowe serwetki i laleczki – niezwykłe decorum. Leżąc w ciemności w jednym łóżku (po co ścielić drugie, skoro się mieścimy na jednym) oglądałyśmy w czerni i bieli koncerty w Zielonej Górze. Pamiętam jak organizowała popijawę po żniwach – wszystkie chłopy się jej słuchały, nikt jej nie podskoczył. I zapach ziemniaków z parnika pamiętam i to, że jadła z pokrywki, żeby nie brudzić naczyń. Dźwięk branej ze studni wody, jej głos, zapach domu. Kiedy nie patrzyła, brałam którąś z jej chustek i próbowałam zawiązać tak jak to robiła ona. Przeglądałam się w zmatowiałym lustrze i szukałam jej w sobie. Nie pożegnałyśmy się. Na styku dzieciństwa i dorosłości, wyjechałam i nie wróciłam. Bardzo za nią tęsknię. Zawsze obiecywałam, że kupię jej błękitny strój do kąpieli, taki jak mój, choć nie wiem, co miałaby z nim zrobić i mówiłam, że zamieszkam w jej chacie, że to najpiękniejsze miejsce jakie znam.

Chciałabym dla niej zatańczyć. Dla Nadziei, którą chciałam i chcę być, wcale nie łatwej ani milutkiej, nie czarującej, ani obiecującej, że będzie lepiej, inaczej. Dla jej ciała, które naśladowałam w ruchu. Dla nadziei, którą dla mnie ucieleśniała: codzienny opór, siła powtarzalnych czynności, upór przetrwania, który uczynił z niej ogień.

Joanna Sarnecka

Dźwięki: Andrzej Józefczyk, butoh – Joanna Sarnecka

Pokazowi będzie towarzyszyć instalacja Dom, o genezie której Joanna pisze:

DOM – PRÓBA REKONSTRUKCJI

            W znakomitej książce autorstwa Italo Calvino „Niewidzialne miasta”, pośród dialogów Marco Polo z wielkim mongolskim Chanem, w których Marco zwykle opowiada władcy o napotkanych miastach, pojawia się i taki:

„Panie, mówiłem ci już o wszystkich znanych mi miastach.

– Pozostało jedno, o którym nigdy nie mówisz.

Marko Polo pochylił głowę.

– Wenecja – powiedział Chan.

Marko uśmiechnął się:

– A jak sądzisz, o czym ci dotąd mówiłem?

Cesarzowi drgnęła powieka:

– A przecież jej imienia nigdy z twoich ust nie słyszałem.

A na to Polo:

Za każdym razem, kiedy opisuję jakieś miasto, mówię coś o Wenecji”.

– Kiedy pytam cię o inne miasta, chcę żebyś mówił mi o nich. A o Wenecji, kiedy pytam cię o Wenecję.

– Żeby odróżnić przymioty innych miast, muszę wychodzić od pierwszego, które pozostaje w domyśle. Dla mnie jest nim Wenecja”.

Rodzinne miasto, przestrzeń, w której jesteśmy zadomowieni, stanowi wzorzec i zarazem użyteczne poznawczo narzędzie, do badania i opisywania, a więc, co za tym idzie także do rozumienia świata. Ten wzór to porządek doskonały. Porównując poznawane fragmenty rzeczywistości z tym modelem możemy stworzyć matematyczny model świata, który będzie rozwinięciem tego uproszczonego kawałka – ot, lokalnej przestrzeni: Ś= W+ (W+x)+(W-x)+(Wxx)+(W:x)+(W+x)2…

Elementy wzoru powoli komplikują się, do opisu odleglejszych krain stosować musimy więcej matematycznych operacji, dzielić, mnożyć, odejmować i dodawać, może wyciągać wysokie pierwiastki i szukać funkcji. Wzór ten można by też narysować w potencjalnej przestrzeni o wielu wymiarach tworząc żywą mapę – model świata, albo zaproponować generatorowi obrazów, by ponownie, wtórnie rozkodował język symboli na elementy architektury i natury, które współtworzą tak dom, jak i miasto – nasz świat.

            Tak, czy inaczej sercem opisu i poznawczej pracy jest Wenecja. Dom. Miejsce, które nas ukształtowało, w którego scenografii toczył się dramat naszego dzieciństwa, dorastania, przechodzenia od nieświadomego, w świadome, od beztroski do rozpaczy.

Nie ma takiej osoby, jak świat długi i szeroki, która nie miałaby jakiegoś doświadczenia domu – miejsca, gdzie dorastała, doświadczała pierwszych zderzeń ze światem, czasem budujących, a bywa, że traumatycznych. Mój iracki przyjaciel, Mustafa Al-Tamimi, artysta i intelektualista pochodzący z Bagdadu – kiedy podzieliłam się z nim tematem wystawy – tak napisał mi o swoich wspomnieniach z własnej nieoczywistej Wenecji:

„Po wojnie i amerykańskiej okupacji Iraku powietrze w Bagdadzie było strasznie zanieczyszczone. Nie odbierano śmieci, nie działała kanalizacja. Wszystko to miało swój zapach. Miejscem gromadzenia śmieci był plac targowy. Kiedy niedawno wróciłem do Bagdadu, wędrowałem po mieście i szukałem tego zapachu. I w końcu nocą, poszedłem na tamten targ, dziś czysty i uporządkowany. I znalazłem tamten zapach, zapach cenniejszy dla mnie niż najpiękniejszy park w Europie”.

            Rozważając znaczenie domu, przyglądając się, jak rekonstruujemy go z przedmiotów, dźwięków, smaków i zapachów w miejscach, które próbujemy u-domowić, nie sposób nie zatrzymać się na chwile nad tematem pamięci. Platon mówił o odciśniętym śladzie, Sokrates życie nazywał księgą, pamięć byłaby więc zapisem, Arystoteles widział ją natomiast jako rodzaj odcisku, utrwalonych wyobrażeń, przypominających malowidło. Pamięć zatem, w tym starożytnym rozumieniu, jest sztuką, tworzeniem, a przypominanie sobie to nic innego jak odczytywanie, a może interpretacja dzieła. To, jakie znaczenie przypisuje się pamięci, albo inaczej – której pamięci przypisuje się znaczenie – ma głęboki związek z kulturą. Dom – jakkolwiek go rozumieć, bez doprecyzowywania kształtów, form, sposobów użytkowania – wydaje się nie tylko wspólną ogólnoludzką ideą, ale też archetypem, czymś bardzo głęboko zakorzenionym w nas – ludziach, w naszej wspólnej, zbiorowej, globalnej pamięci.

Kapcie, ciapy, laczki

„Dla człowieka religijnego przestrzeń nie jest jednorodna; są w niej rozdarcia, pęknięcia: są fragmenty przestrzeni jakościowo różne od innych. „Nie przystępuj tu – rzecze Pan do Mojżesza – zzuj obuwie z nóg twoich; miejsce bowiem, na którym stoisz, ziemią świętą jest” (Księga Wyjścia 3,5).

Dla tych, którzy chodzą do meczetu, to wezwanie może kojarzyć się – i słusznie – z koniecznością zdjęcia butów w tej szczególnej przestrzeni. Codzienność, brud ulicy, życia po stronie profanum, zostaje na zewnątrz, w środku jest INACZEJ.

            Czy u was w domu zdejmuje się buty? A co się zakłada? Laczki, kapcie, czy trepki? A może u was w rodzinie odmawia się zdejmowania butów, bo to się źle kojarzy, z wsią, z obciachem, z dziurawymi skarpetkami? Tak, czy inaczej, do tego gestu zdejmowania butów trzeba się odnieść, jest on punktem wyjścia, pewnym tradycyjnym wzorcem mającym swoje źródło nie tylko w praktyce, ale także w sferze symbolicznej.

            Choć dziś dom dziś stał się przede wszystkim przestrzenią konsumpcji, pierwotnie i w wielu miejscach nadal – był i jest miejscem życia, jego świątynią. Po pierwsze dlatego, że oddzielał ludzki świat od świata natury, do której bardzo długo nie chcieliśmy się przyznawać. W bardzo konkretny sposób chronił przed zagrożeniami i niedogodnościami: deszczem, chłodem, słońcem. Wyznaczał przestrzeń względnie bezpieczną do życia. I była to przestrzeń rodziny różnie rozumianej: małej, dwupokoleniowej, ale często także wielopokoleniowej, kultywującej swoje tradycje, gdzieś w napięciu między nieustanną zmianą a potrzebą konserwowania tego, co było, uzgadniając status quo w rodzinnych konfliktach. Dom zatem to rodzaj świątyni, w której kultywuje się życie. Także to codzienne.

Właśnie, codzienność. Dźwięki: szuranie kapci, skrzypienie podłogi, woda, buzowanie ognia w piecu. Zapachy potraw, smaki, kształty przedmiotów branych codziennie do ręki: łyżeczka po babci, talerz z dobrze znanym wzorem, krzesło, kanapa. Zmysły od początku uczą się domu i tego co domowe, uczą się rozróżniać znane od obcego, bezpieczne od tego, do którego są inne od naszych. Przypominają mi się tu metody interwencji kryzysowej w sytuacji traumy, silnego stresu. Żeby osadzić się w tu i teraz i nie wpadać w panikę, nie dysocjować warto przeanalizować: co czuję, gdzie jestem, co widzę, smak i zapach, który czuję. To sprawdzenie sprawia, że zadomawiamy się na powrót w tu i teraz, w swoim ciele, wracamy do siebie trochę tak, jakbyśmy wracali do domu, otworzyli drzwi słysząc i skrzypnięcie, poczuli znajomy zapach, zobaczyli znajome sprzęty. Zatem dom, który nosimy w pamięci i powroty do niego w wyobraźni także mogą być jakimś ratunkiem wobec przerażającej bezdomności, która przywodzi na myśl chaos zagrażający nawet naszemu psychologicznemu dobrostanowi.

Wygnanie z raju

            „Domem człowieka jest bezdomność. Miejscem zamieszkiwania człowieka jest tułaczka” pisze w znakomitej książce „Tratwa Odysa. Esej o uchodźcach” Dobrosław Kot[i]. A co kiedy domu nie ma? Kiedy się go traci? Kiedy trzeba porzucić bezpieczną przestrzeń i ruszyć w świat? Albo po prostu znaleźć inny dom? Pamiętam sytuację kiedy zaczynałyśmy z koleżanką spektakl, a na scenie uparcie siedział jakiś pan. Działo się to w Domu Wesołka – małej bożnicy w Makowie Mazowieckim pięknie odrestaurowanej, która po wojnie długo była kamienicą komunalną. Podeszłam i spytałam:

– Czy mógłby się pan przenieść na widownię? Zaczynamy spektakl.

Wyrwany z zadumy człowiek popatrzył na mnie niewidzącym wzrokiem:

– A, tak, Oczywiście, chciałem tu trochę posiedzieć, bo tu był kiedyś mój pokój, o tu stało biurko, tu łóżko – wskazywał.

Najwyraźniej nosił tę przestrzeń w sobie i kiedy nadarzyła się okazja, wspomnienia ożyły.

Ale są i inne, czasem nie tak oczywiste rekonstrukcje. Wspomniany przeze mnie iracki artysta, Mustafa Al-Tamimi, kiedy spotkaliśmy się w lesie – w absolutnym nie-domu, miał ze sobą książkę. To była „Sztuka powieści” Milana Kundery. Rozłożona na leśnej ściółce wyglądała jak miniaturowy namiot. Jestem pewna, że Mustafa, tworząc właśnie własną odyseję, w najtrudniejszych momentach drogi, mógł się w tej książce schronić i na chwilę poczuć się u siebie. Bezpiecznie.

Takim subtelnym rekonstruowaniem domu są pieśni bojkowskie, śpiewane przez Darię Kosiek. Śpiew staje się  praktyką pamięci, przywołuje świat, którego już nie ma, na chwilę ożywia go i pozwala się w nim zadomowić.  

            Przypominanie bywa ratunkiem, ale bywa też cierpieniem, bólem, ponownym doświadczaniem straty i traumy. Starszy mężczyzna, pan Ahmad Hussein Saaed, śpiewa piosenkę, ale śpiew zupełnie nieoczekiwanie staje się praktyką pamięci i wraca cały ból straty. Nakba – katastrofa. Nie łatwo pamiętać takie wydarzenia. Pan Ahmad nie może powstrzymać spazmów i łez, ale chce śpiewać dalej i znów wraca ból. „Moje serce płacze” – mówi. Ta poruszająca scena, tak bardzo intymna, prywatna, przypomina nam, że wszystkie wielkie procesy: wojny, migracje, to żadne tam procesy, żadne tam historyczne wydarzenia. To wygnanie z raju konkretnych ludzi, ku niezadomowieniu, tułaczce, pozostawienie ich z krzykiem i szlochem za tym, co przechowują już tylko w pamięci, jak odcisk, znamię, piękny obraz poruszający najczulsze struny. Patrzę na starszego mężczyznę, wujka mojego przyjaciela. Mam ochotę przytulić go mocno i zapłakać razem z nim. On i jego rodzina, od tamtego dramatycznego czasu żyją w obozie dla uchodźców w Syrii. Mają zaledwie kilka przedmiotów przywiezionych z Domu. Reszta została. Przepadła. Te kilka skarbów przechowują pieczołowicie. Są znakiem, śladem domu. Przestrzeń obozu dla uchodźców, dzięki ich mocnej obecności, może być mniej straszna, mniej obca.

            Mój przyjaciel Ibrahim, urodził się już tu, w obozie dla uchodźców. To dzielny wędrowiec, co nie raz uszedł z paszczy śmierci. Mam w pamięci nasze spotkanie w lesie, jego łagodną twarz i uśmiech, mimo wszystko. Często o nim myślę, zastanawiam się jak to jest urodzić się jako uchodźca? Jaki dom mój przyjaciel nosi w sobie? Ten, który pamięta jedynie z opowiadań, z płaczu, smutku i tęsknoty? A może ten uchodźczy, sklecony naprędce? Namiot, prosty, miniaturowy, murowany dom? Ibrahim nie porzuca nadziei. Jego pragnienie domu jest pragnieniem młodego człowieka, by zbudować swoje życie na własnych zasadach. Jest w Europie. To tu, mamy oboje nadzieję, zbuduje swój dom i nareszcie skończy z rolą i losem uchodźcy. Zamieszka. Ale Ibrahim wierzy także w ten wielki powrót, w to, że kiedyś wuj Ahmad, albo jego dzieci, powrócą tam, gdzie ich miejsce, na północ pięknej wolnej i szczęśliwej Palestyny, znów zaowocują oliwne drzewka, kozy będą się paść na zielonej trawie, będzie można śpiewać piosenki, śmiać się i leczyć rany. Przechowywany klucz trafi do zamka, zgrzyt, i oto skończy się czas cierpienia. Życzę im tego, z całego serca.

Dom. Utopia, heterotopia, pułapka? Mam także swoje doświadczenia ruchu, który nie pozwala zadomowić się, choć pragnienie domu jest tak silne i wyraźne, jak głos daimoniona. Cóż począć? Może nie ufam do końca trwałości domu? Wyczuwam, że to, do czego mnie zaprasza, jest jedynie miłą iluzję? Moi przyjaciele pokazali mi nowe, głębsze oblicza zarówno tułaczki, jak i pragnienia domu. Ich doświadczenia pokazują, w jak różny sposób można rekonstruować dom, nie zawsze z cegieł, czasem z dźwięków, śladów, znaków. Bo dom jest jedynie cieniem czegoś za czym gonimy, czego głęboko pragniemy i bez skutku poszukujemy.

            Co się zatrzymam na chwilę, to znów pozwalam sobie stracić wszystko i zaczynać poszukiwania od nowa. Smuci mnie to i męczy, ale kiedy zdarzy mi się zajrzeć do dobrze zadomowionego i wygrzanego domu, gdzie paprotki i araukarie – symbole zadomowienia – pną się ku sklepieniu, przeżywam coś, co doskonale opisał Herman Hesse w „Wilku stepowym”. Obcość.

 „Bezdomny uchodźca niepokoi gdyż w nim transcendentalna bezdomność ujawniła się najbardziej. Ona obnaża iluzję zadomowienia. Jesteśmy bezdomni” – pisze w swoim znakomitym eseju Dobrosław Kot i dodaje: „Dom myślany jako nie-miejsce nigdy nie dojdzie do swej realizacji, zawsze – podobnie jak egzystencja – pozostanie projektem”[ii].

Chciałabym się nareszcie z tym pogodzić, nadal będąc tak samo zaangażowaną w to, by każdy kto szuka znalazł, ten co wędruje, dotarł na miejsce, kto tęskni, niech powróci i nareszcie świętuje.

Czasem myślę, że dom to my, to się dzieje gdzieś między nami, kiedy dostrzegamy własną bezradność, śmiertelność, kruchość i chcemy koniecznie osłonić to czułe miejsce, okryć, i dać sobie choć na chwilę drobne i równie kruche bezpieczeństwo.


[i] „Tratwa Odysa. Esej o uchodźcach”, Dobrosław Kot, Słowo/obraz terytoria, Gdańsk, 2020, s. 133.

[ii] j.w. s. 166.

Joanna Sarnecka –  antropolożka kultury/etnografka (UW), artystka działająca w obszarze sztuki opowiadania (założycielka grupy Opowieści z Walizki), eksperymentalnych praktyk tanecznych, butoh i performance’u. Angażuje się w projekty na styku sztuki i działań społecznych: działania teatralne z osobami z niepełnosprawnością, włączanie w kulturę osób mieszkających poza kulturalnymi centrami, edukacja wielokulturowa i popularyzacja wielokulturowego dziedzictwa (trenerka Szkoły Dialogu). Od 2017 prowadzi Fundację na Rzecz Kultury „Walizka”, w ramach której realizuje działania artystyczne także w nurcie art and science („Niewidzialne Miasta 2.0” – spektakl narracyjny z AI, preformance taneczny „Izolacja” we współpracy z Marcusem J. Buechlerem z muzyką wygenerowaną z wirusa Covid), performance butoh „Synesthesis” z wykorzystaniem min. syntezy modularnej i machine learningu. Prowadzi także projekty związane z dziedzictwem kulturowym (zadomowieniwdziedzictwie.pl). Autorka prozy poetyckiej „Dziennik uciekiniera”, tekstów krytycznych dotyczących literatury (kwartalnik literacki Fraza) i sztuki tańca (m.in. taniecpolska.pl, NieTakt), pisze także teksty piosenek i opowiadania. We wrześniu 2020, w ramach stypendium, zainicjowała działalność Wirtualnego Muzeum Antropocenu i dziś współtworzy kolektyw WMA. Dwukrotna stypendystka MKiDN, stypendystka ZAiKS. Członkini grupy Badacze i Badaczki na Granicy.